Aż dziw, że Stanisław Lem, lubiący ostatnio powoływać się na swoje profetyczne uzdolnienia, nie wspomina na każdym kroku, jak to przewidział powstanie Światowej Pajęczyny, tyle że inaczej to urządzenie nazwał. Pamiętają może Państwo Demona Drugiego Rodzaju, którego sławetni konstruktorzy Trurl i Klapaucjusz zmontowali dla chłonącego wszelką wiedzę zbójcy Gębona? Demon ów z drgań drobinek powietrza wyczytywał informację: „teorematy matematyczne i żurnale mód, i wzory, i kroniki historii, i przepisy na placek jonowy, i sposoby cerowania i prania pancerzy azbestowych, [...] i ile powłok elektronowych liczyłby sobie atom termionolium, gdyby taki pierwiastek był możliwy, i jakie są wymiary dziurki tylnej małego ptaszka, zwanego kurkucielem” i tak dalej, i tak dalej. Toż to nic innego, jak opis szperania w Internecie (a zarazem grzebania kijaszkiem w wysypisku śmieci).
Wbrew hurra-optymistycznym opiniom o rychłym nadejściu ery informacyjnej i powstaniu społeczeństwa informacyjnego przychylałbym się raczej do wizji Lema: zalew informacyjny bardziej kojarzy mi się z zanieczyszczeniem środowiska (można by tu mówić o zanieczyszczeniu „środowiska intelektualnego”) niż ze świetlaną wizją lepszego jutra.
Mimo to uważam, że Timothy Berners-Lee, wynalazca Pajęczyny, zasłużył na nagrodę Nobla. Ale nie za osiągnięcia techniczne – gdyby mój głos tu coś ważył, to zaproponowałbym uczonym gremiom, by pan Tymoteusz został uhonorowany pokojową nagrodą Nobla.
Z technicznego punktu widzenia podstawą współczesnego Internetu jest protokół o wdzięcznej nazwie „tisipiajpi” (TCP/IP), za pomocą którego komputery dogadują się między sobą. Proszę zwrócić uwagę: protokół, nie tzw. standard. Gdyby do obsługi alfabetów narodowych zamiast dziesiątków pseudo-standardów służył komputerom jeden protokół określający zasady definiowania tablic kodowych, świat byłby jeszcze piękniejszy. Cóż, mieliśmy pecha: nie dość, że Amerykanie posługują się w zasadzie jednym językiem, to na dobitkę nie korzystają ze znaków diakrytycznych. Inaczej by się sprawy przedstawiały, gdyby komputery powstały na wyspach Polinezji, gdzie skupia się 10 procent języków świata...
U podstaw projektu protokołu TCP/IP leżało założenie, że komputery pracujące w sieci mogą być diametralnie różne i że mogą posługiwać się różnymi „językami” (systemami). Przyjęte rozwiązanie okazało się niezwykle owocne. Sieć rozrastała się szybko, od pewnego momentu wręcz lawinowo, a tym samym w sposób nieplanowy i niekontrolowany, co z pewnością nie było na rękę sponsorowi prac badawczych, które doprowadziły do powstania protokołu TCP/IP. Sponsorem tym był Departament Obrony USA.
Rosnąca popularność sieci któregoś dnia definitywnie uniemożliwi zapanowanie nad przesyłem informacji różnym lepiej-wiedzącym-niż-inni, bo kto nie ma informacji, ten nie ma władzy. Obawy przed superkontrolą obywateli za pomocą supersystemów komputerowych mają coraz mniejszą szansę na ziszczenie dzięki wciąż rozrastającej się w sposób – podkreślam to raz jeszcze – niekontrolowany Światowej Pajęczynie.
Do lawinowego rozwoju Internetu przyłożył rękę Timothy Berners-Lee. Jego pomysł na protokół przekazywania informacji przez Internet za pomocą tekstu chytrze upstrzonego znacznikami, nadającymi tekstowi strukturę logiczną (HTML – Hyper Text Markup Language), doprowadził do bezprecedensowego wzrostu zainteresowania siecią.
Zanim na scenę wkroczył Berners-Lee, sieć okupowało grono brodatych zapaleńców w swetrach, którzy z szalonym błyskiem w oku przesyłali pocztą komputerową listy i materiały elektroniczne, stosując sobie tylko znane magiczne zaklęcia. Aż tu nagle się okazało, że każdy, gosposia domowa, maluch z przedszkola, biznesmen, może się posłużyć Internetem: wystarczy trącić myszką odpowiednią ikonę – i już.
Brodacze w swetrach stracili monopol. Umundurowani sponsorzy także. Mam nadzieję, że monopol stracą również firmy-giganty, mamiące reklamami naiwnych. Wprawdzie reklamodawcy próbują zapaskudzić także Internet, ale reklama nie jest tu aż tak groźna – można ją sobie na różne sposoby neutralizować, a ponadto – co chyba jest ważniejsze – Internet stanowi idealne medium dla organizacji konsumenckich, dbających o doinformowanie zdezorientowanych reklamami klientów.
To właśnie za stworzenie warunków niekorzystnych dla monopoli panu Tymoteuszowi należy się pokojowy Nobel.
Ważnym aspektem dzisiejszego Internetu jest ułatwienie bezkonfliktowego kontaktu ludziom różnych nacji, ras, wyznań – to dodatkowy punkt dla pana Tymoteusza.
Przypuszczam, że mało kto podziela mój entuzjazm w stosunku do zasług Bernersa-Lee. Ale tym się nie przejmuję. Elektroniczny na wskroś świat do dziś nie docenił zasług Jamesa Clerka Maxwella, twórcy teorii elektromagnetyzmu, dzięki której elektronika w końcu zbłądziła pod strzechy.
Samo dziecię pana Tymoteusza nie darzy tatusia szczególną estymą. Gdy w trakcie przygotowywania tego tekstu grzebałem w Internecie w celu zebrania informacji o pomysłodawcy Światowej Pajęczyny, jedna z przeszukiwarek na pierwszym miejscu umieściła hasło „Lee Jeans”.
Mam nadzieję, że rozstrzygnięcie dylematu Nobel czy dżinsy na korzyść dżinsów nie zniechęci następców Maxwella i Bernersa-Lee do kombinowania, co by tu jeszcze dobrego można zdziałać.