Jak powinienem zareagować, kiedy ktoś konwersację ze mną rozpoczyna od siarczystego palnięcia mnie w ucho? Dla mnie sygnał telefonu komórkowego jest czymś takim właśnie – palnięciem w ucho. Zgrzyt żelaza po szkle to harmonia sfer w porównaniu z idiotycznie uproszczoną frazą z uwertury do opery „Wilhelm Tell”, odtwarzaną karykaturalnie przez elektroniczny głośniczek aparatu komórkowego. Widać niedokładnie przyswoiłem wartości, które w analogicznej sytuacji nakazują nadstawić drugie ucho – telefonu komórkowego nie używam i jeszcze ponieużywam czas jakiś, między innymi z wyłuszczonych wyżej powodów.
Telefonia komórkowa to jeden ze sposobów „komunikowania się” ludzi, wykorzystujący zaawansowaną technologię. Inne przykłady to reklamy różnej postaci, poczta elektroniczna, SMS-y, pogaduszki internetowe czy, za przeproszeniem, wideoklipy. Technologia niewątpliwie jest zaawansowana, jakość komunikacji – wątpliwa, stąd cudzysłów. Trzeba chyba mieć kuku na muniu – już bez cudzysłowu – aby z całą powagą twierdzić, że o jakikolwiek kontakt tu chodzi.
Wyobraźmy sobie naukę kontemplacji przygotowaną techniką wideoklipową. Albo wykłady z matematyki. Albo koncert muzyki Bacha. Wszystko jest do przyjęcia. To może ludziom wystarczyłoby również oglądanie w telewizji wideoklipów migających banknotami? Po co pieniądze w kieszeni czy na koncie? Ja nie wiem po co, ale wygląda na to, że w przypadku pieniędzy ludziom potrzebny jest prawdziwy kontakt.
Natomiast jeśli chodzi o kontakt z przyrodą, ze sztuką, z innymi ludźmi, erzace wystarczają niestety aż za dobrze.
Tak zwanych spotkań z przyrodą w sieci i telewizji jest pod dostatkiem. Czasami są to nawet prezentacje sensowne, aczkolwiek na grzyby wolę chodzić do prawdziwego lasu. Ciekawe, czy dożyję tej chwili, kiedy wirtualne grzybobranie wyprze to moje, zwyczajne...
Sztuka, ongiś jeden ze sposobów kontaktu międzyludzkiego, dziś głównie musi zarobić na siebie i twórcom ani w głowie nie postoi, żeby się ze mną komunikować. Co najwyżej chcą do mnie dotrzeć, wstrząsnąć mną, najlepiej tak mocno, aby wytrząsnąć ze mnie pieniądze.
A kontakt z bliźnim? Czy patrząc na wyświetlacz aparatu komórkowego albo na ekran podłączony do komputera naprawdę odczuwamy jego obecność?
Ongiś poruszyła mnie niezwykła wrażliwość Erwina Schroedingera, który napisał: „Drogi Czytelniku, a jeszcze lepiej droga Czytelniczko, przypomnij sobie, proszę, radosne spojrzenie, jakim obdarza Cię Twoje dziecko, kiedy przynosisz mu nową zabawkę, a następnie wysłuchaj fizyka, który Ci powie, że oczy jego niczego nie emitują, że jedyną ich obiektywnie wykrywalną funkcją jest odbieranie nieustannie wpadających do nich kwantów światła. I rzeczywiście! Dziwna to rzeczywistość; czegoś zdaje się w niej brakować”. (E. Schroedinger, „Czym jest życie?”, tłum. S. Amsterdamski, Prószyński i S-ka, 1998, s. 146).
Światu, pozornie nastawionemu na komunikację, brakuje czegoś podobnego. Na szczęście nie trzeba być aż Schroedingerem, aby to dostrzec. W tym jakaś nadzieja.