poprzedni koniec spis kolejny
Elity
Bogusław Jackowski

inicjal N

ARÓD MA TAKĄ ELITĘ, na jaką sobie zasłużył – to przykład sofizmatu zdradzającego pokrewieństwo z błędnym kołem, sofizmatu chętnie dziś wykorzystywanego. Podjęcie próby podważenia go wydaje mi się zasadne, jest to bowiem sofizmat dość niebezpieczny. Pozornie wydaje się, że chodzi o zwrócenie uwagi społeczeństwa na istotność elity. W rzeczywistości pobrzmiewa w nim pogardliwy stosunek do elit – źle się dzieje, więc elita jest do bani. Jeśli obywatele w to uwierzą, to może wystąpić efekt samospełniającej się przepowiedni – brak wiary w znaczenie elit społecznych w połączeniu z mechanizmami demokratycznymi może prowadzić do braku poparcia dla elit, skutkiem czego ich rola będzie maleć, a stąd już niedaleko do degradacji – i elit, i społeczeństwa.

Mam nadzieję, że ta kasandryczna wizja się nie ziści, aczkolwiek badania opinii publicznej (OBOP, październik 1998) wskazują na kryzys zaufania do elit w Polsce. Na przykład wojsku i policji ufa około 3/4 społeczeństwa, podczas gdy Sejmowi i Senatowi – mniej niż 1/2.

Skąd bierze się taki stan rzeczy?

Na pewno nie z powszechnego szermowania sofizmatem, który posłużył nam za punkt wyjścia. Przyczyny są znacznie głębsze i właściwie znane: od roku 1939 po 1989 elita polskiego narodu była na różne sposoby niszczona. W czasie wojny okupanci niemieccy i sowieccy w sposób starannie zaplanowany mordowali ludzi przynależących do wyższych warstw, wręcz całe grupy inteligenckie – przerażających przykładów w podręcznikach historii można znaleźć aż za dużo. Czasy powojenne również nie sprzyjały rozwojowi elit, w sensie przekazywania i pielęgnowania tradycji. Komuniści wypowiedzieli bezpardonową walkę przedwojennym inteligentom i ich dziedzictwu – skrytobójstwa, fingowane procesy, wywózki, terror psychiczny, propaganda sukcesu, cenzura prewencyjna, doprowadzony do absurdu awans społeczny, kpiny z inteligentów, deprecjonowanie przedwojennych osiągnięć – wszystkie chwyty były dozwolone, byle tylko przerwać ciągłość intelektualną narodu. Udało się to, niestety, w znacznym stopniu.

A potem przez kilkadziesiąt lat funkcjonował system, w którym mechanizmy selekcyjne zostały drastycznie osłabione – nie znam przypadku zwolnienia z pracy lub choćby skłonienia do zmiany profesji kogoś, kto ewidentnie nie nadawał się na zajmowane stanowisko. Trudno powiedzieć, jak silna była selekcja negatywna, na pewno istniały też przypadki selekcji pozytywnej; rozsądnym przybliżeniem wydaje się założenie, że selekcja działała w sposób przypadkowy. Załóżmy dalej, że dla każdego obywatela istnieje jedna jedyna idealna posada. To niewinne założenie prowadzi do zaskakującej na pierwszy rzut oka, acz matematycznie ścisłej konsekwencji: przy selekcji przypadkowej, trwającej odpowiednio długi czas, prawdopodobieństwo tego, że nikt nie trafi na odpowiednie zajęcie wynosi w przybliżeniu (aż!) 1/3, podczas gdy prawdopodobieństwo tego, że każdy zajmie odpowiednie stanowisko wyraża się niewyobrażalnie małym ułamkiem z milionami zer po przecinku przed pierwszą cyfrą znaczącą.

Zastosowany tu model jest zbyt prosty, by można było wyciągać zeń wnioski ilościowe, ale wystarcza, by w poglądowy sposób zilustrować poważne niebezpieczeństwa, płynące z osłabienia mechanizmów selekcyjnych. Inny przykład to organizmy żywe – dopuszczenie do przypadku w procesach fizjologicznych oznacza nieunikniony wzrost entropii, czyli śmierć.

Wracając do spraw społecznych: brak adekwatnej selekcji musiał spowodować obniżenie liczebności elit, z definicji stanowiących drobny ułamek społeczeństwa (zaledwie 7% polskiego społczeństwa to osoby z wyższym wykształceniem, a przecież dyplom wyższej uczelni jeszcze o niczym nie przesądza).

Kiepską sytuację elit pogarszały fale emigracji, eliminujące ludzi wartościowych – większość znanych mi emigrantów to jednostki, których wyjazd stanowi niewątpliwą stratę dla naszego społeczeństwa.

I tak przez ostatnie pół wieku kształtowała się polska elita i opinia o niej. Nie powinno zatem dziwić, że obecnie wpływ resztek elit na życie kraju jest znikomy.

Zmiany ustrojowe bynajmniej nie poprawiły sytuacji. Mechanizmy demokratyczne preferują przede wszystkim przesądy, nastawienia, stereotypy, uprzedzenia, itp. (co to są Walentynki wie prawie każdy Polak, jak funkcjonuje ordynacja wyborcza – mniej więcej co dwudziesty). Tym samym demokracja stabilizuje obecny stan rzeczy, niekorzystny dla elit.

Ktoś może powiedzieć – i dobrze, po co komu jakieś „wyższe sfery”? Obecność elit niczego nie gwarantuje, zawsze może się pojawić silny barbarzyńca i zniszczyć wspaniale prosperujące pod elitarnymi rządami państwo. To prawda. Ale nieobecność elit jest w moim przekonaniu gwarantem upadku, chociaż czasami upadek może być tak rozciągnięty w czasie, że prawie niezauważalny.

Czy zatem Polska zdoła odtworzyć elity?

Ewolucja społeczeństw jest nieprzewidywalna, szczególnie w większej skali czasowej. Ale w krótkiej perspektywie rokowania dla Polski – wbrew pozorom – są nienajgorsze. Potwierdzona historycznie odporność Polski na zakusy sąsiadów, próbujących zetrzeć państwo polskie z powierzchni Europy świadczy o niezłej zdolności społeczeństwa polskiego do regeneracji niszczonych elit, bowiem to one, a nie „demokratyczna masa”, skutecznie przeciwdziałały zapędom zaborców i okupantów.

Trudno powiedzieć, czy sukcesy gospodarcze Polski (jeden z najwyższych w Europie wskaźników wzrostu PKB w roku 1998) mogą świadczyć o odradzaniu się elit. Na pewno świadczą o aktywności i dzielności Polaków, wbrew ich opinii o sobie. Ja stawiałbym na młodzież, mimo iż bez mała 3/4 społeczeństwa uważa (OBOP, październik 1998), że młodzież jest gorsza, niż drzewiej bywało...


poprzedni start spis kolejny